Mam wiele wspaniałych wspomnień z dzieciństwa, a te najmilsze są z domu moich Dziadków, na wsi. Kiedy jeszcze żyli, jeździliśmy tam bardzo często (w wakacje codziennie!) a ja czułam się jak w raju. Rodzice ciągle mieli coś do zrobienia, więc ja zostawałam pod opieką Babci, która rozpieszczała mnie bezgranicznie. Do obiadu zawsze, ale to zawsze był kompot ze świeżych owoców, a na deser ciasto drożdżowe lub szarlotka. Doskonale pamiętam też smak soczystych papierówek prosto z drzewa czy ‚kradzionych’ zza płotu od sąsiada gruszek. Były też niezliczone wędrówki po łąkach i lasach z kuzynami i sąsiadkami, a zamiast zabawek do dyspozycji mieliśmy kamienie, gałęzie i piach. Jeśli miałabym opisać tamte czasy w kilku słowach, byłyby to: beztroska, szczęście i wolność!
Teraz mieszkamy w dużym mieście, gdzie wszyscy się mijają i każdy gdzieś pędzi. Ogólnie bardzo podoba mi się atmosfera Manchesteru, ale czasem tęsknie za spokojem (szczególnie w weekendy, kiedy w centrum jest tyle ludzi, że nie da się spokojnie przejść na drugą stronę ulicy). Taką małą namiastkę wsi z moich wspomnień udało nam się znaleźć niedawno, kiedy wybraliśmy się na farmę do Warrington. Z dala od zgiełku i tego całego pędu, tam gdzie cisza i spokój są codziennością. Największą atrakcją dla Milli było zdecydowanie zbieranie truskawek. Miała swój własny mały koszyczek, ale i tak więcej owoców lądowało w jej brzuszku:-) Jest tam też mały plac zabaw, którego główną atrakcją są…uwaga, uwaga… snopki słomy! Na koniec obowiązkowa okazała się przejażdżka traktorem – zabawką, ale fotka na takim wielkim, prawdziwym też była. Dzięki tej naszej wyprawie na wieś przez chwilę poczułam jakby czas cofnął się o jakieś 20 lat…