O marzeniach w życiu…

o marzeniach w życiu

Od zawsze marzyłam o ‚karierze’ i wiedziałam, że będzie ona ważna w moim życiu. Już w czasach gimnazjum snułam plany…mnóstwo planów! W myślach wyobrażałam sobie i marzyłam o przestronnym biurze na wysokim piętrze wielkiego wieżowca. Gdzieś w centrum miasta, koniecznie z pięknym, panoramicznym widokiem. Wszyscy moi współpracownicy mieli chodzić w eleganckich ubraniach, panowie pod przysłowiowym krawatem, a panie w garsonkach rodem z ‚Mody na Sukces’. Bardzo mnie to ‚kręciło’ i na samą myśl, że kiedyś będę ‚jedną z nich’ robiło mi się gorąco. Ten świat korpo miał być moim stylem życia i już! Czułam, że najlepiej spełnię się w marketingu i biznesie, dlatego takie właśnie studia wybrałam. Studia jedne, potem drugie, w międzyczasie kilka certyfikatów językowych. Poszło jak z płatka. Kiedy dostałam pracę, którą obecnie wykonuję, byłam w siódmym niebie! Międzynarodowa korporacja, wielu świetnych ludzi i to miejsce… po prostu ma-gicz-ne! ALE… nie jest to żaden wieżowiec, ani tymbardziej nie pracuję w centrum miasta! Jeden z budynków w moim miejscu pracy jest aż z XVIII-ego wieku, a drewniane schody, które się w nim znajdują niemiłosiernie skrzypią ze starości! Wszystko to na tak zwanym ‚Wypiździjewie Wielkim’, gdzie nie dojeżdża nawet komunikacja miejska, gdzie w lato codziennie cuchnie gnojem z pobliskich pól, a w oddali słychać beczenie owiec (nie żartuję!). Czasami spóźniam się do pracy kilka minut, bo muszę poczekać w korku aż jeden z rolników przeprowadzi swe krowy i byki na drugą stronę głównej ulicy. Moje koleżanki chodzą ubrane na luzie, a kolegów raczej ciężko zobaczyć w garniturze…

Podczas studiów razem z koleżanką marzyłyśmy o wyjeździe na całe wakacje do ciepłego kraju żeby odpocząć (jakby było od czego odpoczywać, haha!) no i zarobić trochę grosza. Padło na jedną z Wysp Kanaryjskich, a dokładniej na Gran Canarię. Wszystko miało się ułożyć bez większych komplikacji: pracę chciałyśmy znaleźć już pierwszego dnia, wieczorami miałyśmy chodzić na plażę, a w wolnych chwilach zajadać się Tapasami. No mówię Wam: to miały być cztery miesiące spędzone w słonecznym raju! Całe to marzenie i plan by się pewnie powiodły, gdyby nie fakt, że wyjechałyśmy podczas największego kryzysu gospodarczego w Hiszpanii a na dodatek poza sezonem (który przypada tam na miesiące zimowe). Jak się pewnie domyślacie…pracy nie znalazłyśmy! Tego wyjazdu absolutnie nie zaliczam jednak do porażek, bo po naszych ‚niepowodzeniach’ spędziłyśmy na wyspie jeszcze dwa beztroskie tygodnie zwiedzając, i pomimo faktu, że finansowo byłyśmy totalnie spłukane to pokój hotelowy z widokiem na ocean nam to wynagrodził. Wylądowałyśmy wtedy na 4 miesiące w Polsce, ja znalazłam całkiem niezłą pracę i … to właśnie wtedy zostaliśmy z Szymonem parą, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło!

Kolejnym moim marzeniem ‚z młodości’ był wyjazd na rok do USA jako AuPair, czyli opiekunka dzieciaków. Chciałam zamieszkać w Nowym Jorku, lub gdzieś w Kalifornii, poznawać nowych ludzi no i uczyć się języka. Strasznie pociągała mnie ta cała Ameryka, którą wcześniej znałam jedynie z filmów i seriali. Marzyłam, że będę brała aktywny udział we wszystkich wydarzeniach i uroczystościach moich nowych domowników, według broszurek wyjazdowych miałam być przecież jak prawowity członek ich rodziny! W ogóle miał to być taki mój ‚American dream’ i wszystko miało być super-hypnotajzing, jak to mawia Dżoana Krupa. Taka wspaniała i niezapomniana przygoda mojego życia. I była! Z tą tylko różnicą, że zamiast USA padło na Anglię (na wyjazd do Stanów wymagane było prawo jazdy, którego ja nie zdążyłam zrobić na czas). Zamieszkałam na obrzeżach Manchesteru i pomimo, że nawet przez chwilę nie traktowano mnie jak ‚nowego członka rodziny’ to i tak trafiłam na świetnych, przemiłych ludzi. Z dala od rodziny i znajomych, mogłam doświadczyć co to jest prawdziwe, dorosłe życie. Zresztą chyba sam fakt, że mieszkam tutaj do dziś o czymś świadczy, co nieeeee?;-)

Życie czasami płata nam figle. Nie wszystkie nasze założenia sprawdzają się w 100%. My chcielibyśmy iść w prawo, ale życie decyduje się zrobić nam psikusa i ‚popycha’ nas jednak w lewo! Jedno jest pewne: marzyć warto, a nawet trzeba! Nasze marzenia często stają się motorem napędowym przeróżnych działań, dając energię potrzebną do podejmowania wyzwań. Dzięki nim nasze życie staje się pełniejsze i barwniejsze (jakkolwiek górnolotnie to brzmi!). Są one w naszych myślach i towarzyszą nam na co dzień. I nawet jeśli czasami życie zadecyduje za nas trochę inaczej (wiejska głusza zamiast centrum tłocznego miasta, Polska zamiast Kanarów czy też malownicza angielska miejscowość zamiast Ameryki) i te nasze marzenia trochę ‚przekręci’, to nic! Ja naprawdę mocno wierzę, że widocznie tak miało być. Najważniejsze to próbować spełniać te marzenia! 

Zdjęcia zrobiłam kilka dni temu w przerwie na lunch w pracy, w cudownej wsi w jakiej dane mi jest pracować… sami przyznajcie, że wygląda o niebo lepiej niż niejeden wieżowiec w centrum gwarnego miasta:)

o marzeniach w życiu

o marzeniach w życiu

o marzeniach w życiu

o marzeniach w życiu

o marzeniach w życiu

o marzeniach w życiu

o marzeniach w życiu

o marzeniach w życiu