Morze lepsze niż góry czyli za co uwielbiam nasz polski Bałtyk

za co uwielbiam polski Bałtyk

Marta na swoim blogu PIWNOOKA  pytała niedawno co bardziej lubimy: góry czy morze? Odpowiedź w mojej głowie nasunęła się natychmiast, i postanowiłam się nią podzielić z Wami tu na blogu. U mnie zdecydowanie wygrywa morze, dlatego, że to właśnie znad Bałtyku mam wiele pięknych i wesołych wspomnień, o których nigdy nie zapomnę. Nie bywałam tam może co roku, ale przynajmniej wszystkie moje wyjazdy były ‚barwne’ i za każdym razem wracałam tam bardzo chętnie. Poznajcie trzy najciekawsze historie z moich wakacji nad polskim morzem…

Kąty Rybackie, 1996 rok

Harcerką nigdy nie byłam, ale na obóz harcerski się załapałam, a jakże…! Byłam tam jedną z najmłodszych uczestniczek (10 lat), ale to mi nie przeszkadzało bo towarzyszyły mi 2 najlepsze starsze koleżanki (jedna z nich jest bardzo tajemnicza, a druga nie umie dodawać komentarzy na moim blogu…trochę prywaty mi się wkradło:))). Cały obóz był bardzo fajny ale wspomnieniem, które najbardziej utkwiło mi w głowie z tego wyjazdu nad Bałtyk jest moja 2-godzinna wędrówka po lesie w samotności…po prostu się zgubiłam. Wyobraźcie sobie 10-latkę samą błądząca po lesie…na samą tą myśl przechodzą mi dreszcze! Nie pamiętam dokładnie jak odłączyłam się od grupy idącej wtedy na plażę, ale strachu się najadłam co nie miara! Najpierw spokojnie spacerowałam łudząc się, że zaraz zauważę kogoś znajomego, potem nerwowo zaczęłam biec przed siebie, aż wreszcie głośno wykrzykiwałam ‚pomocy!’ Byłam jeszcze dzieckiem ale przez głowę przebiegały mi najczarniejsze myśli i byłam przerażona! W końcu moje modliwy zostały wysłuchane i jakiś pan idący na plażę ze swoją córeczką usłyszał moje szlochy i zaprowadził mnie do mojej grupy. Dodamj, że ani moje koleżanki ani moi opiekunowie nie byli zachwyceni moim zniknięciem:))

Międzyzdroje, 2005 rok

Parę miesięcy przed maturą, razem z kuzynką napisałyśmy maila do hotelu ‚Amber Baltic’ że szukamy pracy na wakację. Tak naprawdę nie do końca wierzyłyśmy, że się uda więc tymbardziej byłyśmy szczęśliwe kiedy dostałyśmy wiadomość zwrotną: przyjeżdżajcie na tydzień próbny w kwietniu! Spakowałyśmy się i z głowami pełnymi planów wyruszyłyśmy na naszą ‚życiową’ wyprawę. Schody zaczęły się jeszcze na chwilę przed wyjazdem…krawcowa nie zdążyła mi uszyć do końca białej koszuli do pracy, więc sama musiałam sobie doszywać guziki…po ciemku, w autokarze jadącym polskimi drogami…bolało:) Potem zamiast wysiąść w Szczecinie to my przez przypadek wysiadłyśmy w Gorzowie Wielkopolskim (to jakieś 100km odległości) więc na pierwszy dzień byłyśmy spóźnione. Po kilku godzinach zobaczyli, że całkiem nieźle nam idzie więc powiedzieli, że mamy tę pracę – miałyśmy popracować jeszcze tydzień, a później przyjechać na początku czerwca do końca wakacji. My podniecone ideą zarobku wydałyśmy całą kasę, która miałyśmy ze sobą na ‚hura!’, nie mając zielonego pojęcia, że wypłatę za ten tydzień dostaniemy z lekkim opóźnieniem… Zostałyśmy bez dachu nad głową, bez pieniędzy na jedzenie i bilety powrotne do domu! Ale poradziłyśmy sobie…przez 2 dni musiałyśmy spać na ‚dziko’ w hotelu pracowniczym a jedzenie wynosił nam kolega z pracy. Kiedy wypłata dostała się już w nasze ręcę to odrazu pobiegłyśmy na deptak i kupiłyśmy sobie wielkiego kurczaka z rożna…do tej pory pamiętam jego smak, taki był pyszny!!! Kiedy już spakowane dotarłyśmy na dworzec autobusowy to ‚przemiła’ pani w okienku oznajmiła nam, że wszystkie bilety na ten dzień zostały wyprzedane. Musiałyśmy wracać pociągiem, zupełnie inną trasą, co zajęło nam dwa razy dłużej. Zawsze kiedy wspominam ten wyjazd to uśmiech na twarzy mam od ucha do ucha i dziwię się, że wtedy nie bałyśmy się niczego! Nawet przez myśl nam nie przeszło, że coś nam nie wyjdzie albo coś może nam się stać. Młodość naprawdę rządzi się swoimi prawami.

Jastarnia, 2010 rok

Nasz wyjazd z Szymonem, jeszcze kiedy on mieszkał w Polsce a ja w Anglii. Obydwoje nie mogliśmy się doczekać, bo po pierwsze długo się nie widzieliśmy, a po drugie to były nasze pierwsze wspólne wakacje. Będąc w połowie drogi popsuł nam się samochód…straciliśmy cały dzień z naszego i tak już krótkiego, 5-dniowego wypadu. Kiedy się już udało uporać z tym problemem to zajechaliśmy do naszej kwatery…o mało nie padłam na zawał. Powiem, Wam tylko tyle, że ta miejscówka z miejscem na pierwsze wspólne romantyczne wakacje nie miała nic wspólnego:) Syf, kiła i mogiła! Szymon był tam już kilka razy, za swoich czasów ‚kawalerskich’ – stąd ten wybór. Właściciel miał ksywkę ‚Flinston’ i naprawdę wyglądał jak Fred. Na szczęście pogoda była przepiękna! Ale co z tego jak ja i tak nie mogłam się opalać…w pracy nie chcieli mi dać urlopu, więc im ściemniłam, że mam grypę. Jakbym wróciła z piękną opalenizną to mogliby się zorientować, ze coś tu nie halo:)

za co uwielbiam polski Bałtyk

za co uwielbiam polski Bałtyk

za co uwielbiam polskie morze

Jak widzicie każdemu z tych wyjazdów brakuje do ideału, ale to może właśnie dlatego tak mocno je zapamiętałam i jak komuś opowiadam te historie to zawsze mam gęsia skórkę . I właśnie za to uwielbiam nasz polski Bałtyk – za cudowne wspomnienia! Poza tym mam ogromny lęk wysokości więc góry dla mnie są najpiękniejsze… z dołu:) Mam nadzieję, że wpis ten spodobał Wam się chociaż trochę, bo ja uśmiałam się za wszystkie czasy.

P.S. Zdjęcia pochodzą z wyjazdu do Jastarni…wtedy jeszcze byłam szczupła haha.

P.S.2. Nie pytajcie o ostatnią fotkę…ja sama do tej pory się zastanawiam skąd Szymonowi przyszedł taki ‚artystyczny’ pomysł:-)))