Wiele ludzi twierdzi, że absolutnie niczego w życiu nie żałują, bo z każdego doświadczenia wynoszą jakąś lekcję. Ja teoretycznie się z tym zgadzam, ale praktycznie jest kilka takich rzeczy, które gdybym mogła zrobić jeszcze raz – zrobiłabym trochę inaczej. To tyczy się również początków mojego macierzyństwa, i chociaż już Ci kiedyś wspominałam (o TUTAJ), że ta życiowa przygoda zawsze była dla mnie łaskawa i nie mam tak naprawdę powodów do narzekania, uważam, że na własne życzenie kilka rzeczy sobie (a właściwie nam) pokomplikowałam, a czasami za często działałam pod wpływem impulsu – ale cóż się dziwić, to na pewno przez te hormony!
Jako kobieta mam niezwykłą zdolność do analizowania każdego małego szczegółu większości sytuacji, które doświadczam. Rozmyślam czemu stało sie to co się stało, co zrobiłam nie tak, co mogłabym zmienić robiąc to następnym razem, po prostu analizuję. Czasami jest to męczące, ale nierzadko też dzięki takim rozmyślaniom dochodzę do ciekawych wniosków i pomaga mi to w mądrzejszym podejmowaniu decyzji w przyszłości. Kurde, ale to poważnie brzmi, co?!:-) Ale ja wcale nie chcę żeby ten wpis był taki całkiem na poważnie! Będzie pół żartem, pół serio, bo z niektórych rzeczy po prostu trzeba umieć się śmiać! Dziś podzielę się z Tobą kilkoma rzeczami, które gdybym tylko mogła, zmieniłabym na początku swojego macierzyństwa…
ZŁOTE RADY DLA NIEDOŚWIADCZONEJ MATKI
O złotych radach bombardujących mnie ze wszystkich stron, najczęściej od dalszych znajomych lub zupełnie obycych ludzi, wspominałam już kilkakrotnie, i domyślam się, że jest to zmora większości mam. Zawsze mnie to mega denerwowało i frustrowało, po prostu nie rozumiałam jak ci wszyscy ludzie mogą strofować młodą mamę, krytykując ją i wytykając błędy! Teraz, patrząc na to ‚na trzeźwo’, wiem, że nie miałam wtedy za grosz dystansu i nie zdawałam sobie sprawy, że w większości przypadków ci wszyscy znajomi chcieli dla mnie dobrze. Często coś odpysknęłam i odrazu zmieniałam temat, a wystarczyło po prostu wpuścić jednym uchem, a wypuścić drugim. Najbardziej poirytowana byłam słysząc po raz setny A-GDZIE-CZERWONA-WSTĄŻECZKA-PRZY-WÓZKU?-ZAŁÓŻ-BO-CI-KTOŚ-ZAUROCZY-DZIECKO! Dostawałam ciarek i gęsiej skórki za jednym zamachem! Teraz podchodziłabym do tych tekstów na luzie, i nie traktowałabym ich jako atak na mnie, a raczej jako chęć pomocy. No wyjątkiem jest oczywiście tekst o czerwonej kokardce;-)
SMOCZEK TO SAMO ZŁO!
Będąc w ciąży naczytałam się (i nasłuchałam!) o tym, że smoczki to samo zło! Nie dość, że krzywią dziecku zgryz to jeszcze trudno potem od niego odzwyczaić! I tak myślałam dopóki Milla nie skończyła 6 miesięcy i nie zaczęła na poważnie ząbkować, bo wtedy właśnie zaczął się proces namiętnego ssania paluszka, który niestety trwa do dziś. Dopiero wtedy pokazałam jej smoczka, ale mała była ode mnie cwańsza i chyba chciała mi zrobić na złość, bo odrazu go wyrzucała. Teraz wiem, że nie wszystko co piszą lub mówią jest prawdą, każde dziecko jest inne i ma inne potrzeby, a takie ślepe patrzenie na ‚zasady’ wcale nie jest dobre. Trzeba mieć swój rozum i tyle. Kiedy będę miała drugie dziecko – smoczek będzie pierwszym zakupem wyprawkowym!
NA KIEDY MASZ TERMIN?
Jak tam, urodziłaś już?! To pytanie pod koniec ciąży słyszałam, tak na oko, 100 razy dziennie, a po terminie porodu (Milla urodziła się tydzień po terminie) jakieś 200 razy dziennie. Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać, czy może wyć do księżyca! Wprawdzie wiedziałam, że wszyscy pytali z troski i nie mogli się już doczekać naszego dzidziusia, ale to ja byłam osobą, która NAJBARDZIEJ na świecie czekała na rozwiązanie! Zresztą to chyba oczywiste, że gdybym urodziła, to dałabym znać, helołłłłłł! Dlatego zamiast dokładnej daty podałabym taką bardziej ogólną, czyli np. końcówka marca, druga połowa marca. Na pewno zaoszczędziłoby mi to dużo nerwów i skoków ciśnienia:-)
MNIEJ ZAKUPÓW!
Stanowczo mniej zakupów! O ile raczej nie szalałam z zakupem ubranek (po pierwsze nie znaliśmy płci, po drugie dużo dostaliśmy w prezencie), o tyle z gadżetami trochę mnie poniosło. Torba do wózka – koniecznie taka ‚od kompletu’chociaż inne te niekompletowe a bardzo podobne były o niebo tańsze, lalki szmaciane, których Milla nie dotknęła do tej pory, czy też drewniany jeździk, który ładniej wyglądał niż się sprawdzał – to wszystko były pochopne decyzje i trochę wywalanie kasy w błoto. Teraz już byłabym bardziej rozważna, i mniej patrzyła na ‚modę’.
POMOCY!
Kiedy tylko moja mama dowiedziała się o tym, że jestem w ciąży zaczęła zacierać rączki i dopytywać ‚to na ile przed terminem mam przylecieć żeby Wam pomóc?’ Wyobraź sobie jej zdziwienie i pewnie też żal, kiedy grzecznie acz stanowczo odmówiłam, tłumacząc, że sami na pewno damy sobie radę. Zawsze byłam taką Zosią-samosią i lubiłam robić rzeczy po swojemu, zresztą bardzo chcieliśmy się sprawdzić jako rodzice sami. I uważam, że sprawdziliśmy się świetnie, ale… patrząć z perspektywy czasu wiem, że nie pogardzilibyśmy dodatkową ręką do pomocy, a szczególnie ja kiedy Szymon wrócił do pracy po dwóch tygodniach.
P.S.1. Po przeczytaniu powyżego tekstu przed publikacją stwierdzam, że młode niedoświadczone mamy może uratować tylko jedno: dystans i zdrowy rozsądek we wszystim! Amen.
P.S.2. Zdjęcia we wpisie były zrobione jakieś półtora roku temu i patrząc na nie nie mogę uwierzyć kiedy nam ta Milcia tak wyrosła!
P.S.3. Nie wiem co mną kierowało zakładając Mili tę opaskę na pół jej główki…!