Najpiękniejsze zaręczyny na świecie

najpiękniejsze zaręczyny na świecie

Kiedy mówię koleżankom i znajomym, że Szymon oświadczył mi się w Rzymie to wszystkie wzdychają ‚ach, och, jakie to romantyczne!’ Ja uśmiecham się wtedy pod nosem, bo wiem, że romantyzmu w tych zaręczynach nie było za grosz! Ani konkretne miejsce, ani sytuacja, ani nic. Ale wiecie co? To i tak były najpiękniejsze zaręczyny ever! Takie bardzo NASZE i na pewno nigdy ich nie zapomnę. Już Wam wszystko opowiadam…

Na urodziny Szymona postanowiłam, że jako prezent zabiorę go na wycieczkę – niespodziankę. Wiedział, że jedziemy, wiedział kiedy i na jak długo ale nie wiedział dokąd. Bardzo mu ta niewiedza doskwierała więc ciągle wypytywał się naszej koleżanki/współlokatorki o szczegóły mego planu. A ta zmęczona już tym jego śledztwem palnęła dla żartu, że zabieram go do Krakowa. Szymon chciał mnie więc zaskoczyć i zarezerwował stolik w jednej z tamtejszych knajp, planując przy romantycznych świecach i winie poprosić mnie o rękę. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia jego miny, kiedy dopiero w samolocie (wcześniej miał ‚zakaz’ patrzenia i słuchania dokąd lecimy) dotarło do niego, że wybieramy się do słonecznego Rzymu, a nie Krakowa! 1:0 dla mnie, trzeba było nie być takim wścibskim! ;-))) Zatrzymaliśmy się w super hotelu, z pysznymi śniadaniami i lokalną włoską knajpą zaraz po sąsiedzku. Dzień w dzień cudowna, słoneczna pogoda i my zwiedzający od rana do nocy trzymając się za ręce… No mówię Wam: żyć, nie umierać! Wszystko było pięknie, dopóki czwartego dnia pobytu nie zasiedziliśmy się w jakiejś restauracji, dosyć daleko od naszego hotelu. Kiedy chcieliśmy wrócić do domu, okazało się, że o publicznym transporcie możemy już zapomnieć ze względu na późną porę, zdecydowaliśmy się więc przejść a w drodzę złapać taksówkę. Problem był w tym, że podczas tego naszego dwu-godzinnego ‚spacerku’ nie minęła nas ani jedna taxi. Było już grubo po północy, my bez nawigacji w telefonach, w strasznej duchocie, błąkaliśmy się po ulicach przedmieść Rzymu. Ile ja się wtedy strachu najadłam, to moje! Po długim czasie błądzenia spotkaliśmy jakiegoś przechodnia wracającego z pracy, który bardzo uprzejmie odprowadził nas pod sam hotel (do tej pory nie wiem jak się z nim dogadaliśmy: my nie znamy włoskiego, a on polskiego ani angielskiego). Dotarliśmy na miejsce bardzo zmęczeni, źli, a ja z głową pełną scenariuszy typu „zaraz nas ktoś napadnie, zabije, a nasze ciała wrzuci do rzeki Tyber’. Cali upoceni po dniu pełnym wrażeń (sorry za szczegóły, ale naprawdę było masakrycznie gorąco!) marzyliśmy tylko o prysznicu i wygodnym łóżku w naszym klimatyzowanym pokoju… Możecie sobie więc wyobrazić naszą złość kiedy okazało się, że klima ‚się wzięła i popsuła’! Padłam na łóżko i już chciałam się rozpłakać, ale w tym samym momencie Szymon padł na kolana i zadał to magiczne pytanie. Stwierdził, że skoro już tyle przeżyliśmy tego feralnego dnia, to inne wspólne życiowe kłopoty też przeżyjemy. Oczywiście odrazu powiedziałam TAK, ale trochę byłam zła na te okoliczności bo o zdjęciu na fejsbuczka typu ‚powiedziałam TAK’ z idealnym makijażem i włosami ‚prosto od fryzjera’ mogłam tylko pomarzyć:)

Pomimo, że nie dostałam pęku czerwonych róż, ani Szymon nie oświadczył mi się pod Koloseum, to i tak był to jeden z najszczęśliwszych chwil w naszym wspólnym życiu. Każde oświadczyny są inne, liczy się ta chwila, a nie to gdzie nasz chłopak zdecyduję się na ten ‚ruch’. Poprosiłam trzy blogerki o opowiedzenie mi o ich zaręczynach… Każda z dziewczyn powiedziała ‚miałam najpiękniejsze zaręczyny na świecie’, pomimo tego, że każda sytuacja była zupełnie różna! Zabierajcie się za czytanie i komentujcie jak wyglądał TEN dzień u Was!


fashionable

Ania z bloga FASHIONABLE:

Nasze zaręczyny to była dla mnie totalna abstrakcja. Znaliśmy się krótko – nieco ponad 3 miesiące i zupełnie spontanicznie Kuba dostał ciekawą ofertę wyjazdu na Dominikanę. Był luty, a w Polsce totalnie mroźna zima. Taki wyjazd brzmiał jak marzenie. Sęk tkwił w tym, że miał być za… jeden dzień! Spontaniczny Kuba zadecydował – lecimy. Znalezienie kostiumu kąpielowego w środku zimy było wyzwaniem;) japonek też;) Ale wszystko szybko ogarnęliśmy i wkrótce byliśmy już w samolocie. Jeden, drugi, trzeci cudowny dzień nie wskazywał na to, że jakieś wydarzenie miałoby jeszcze zmienić ten stan. Niedziela 27 lutego – czas zobaczyć dziką Dominikanę. Zdecydowaliśmy się na rejs katamaranem na bezludną wyspę. Na katamaranie nauka tańca, rum, cudowna muzyka i bajeczne słońce. Takich chwil się nie zapomina. W pewnym momencie mój mąż zaproponował, żebyśmy przeszli się wzdłuż plaży i zobaczyli co jest dalej. Ja w swoim czerwonym kostiumie kąpielowym, szczęśliwie spacerująca brzegiem Morza Karaibskiego. A Kuba z kamerą w ręku, totalnie wyluzowany mnie nagrywał i pytał jak mi się podoba. W pewnym momencie uklęknął na piasku i pyta czy zostanę jego żoną! Pierwsza myśl: „cudowne morze, plaża, pewnie tak się na luzie pyta”. Ale kiedy po chwili w jego dłoni zobaczyłam magiczne pudełeczko z pierścionkiem – oniemiałam. Pierwsze co powiedziałam: co na to Twoja mama?:-))) i najpierw przekonywałam go, że przecież on mnie jeszcze mało zna. A on cierpliwie powtarzał to jedno pytanie. Oczywiście zgodziłam się i ze szczęścia nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Pobiegłam do rezydentki i francuskiej ekipy, która też płynęła katamaranem. Wszyscy nam gratulowali, bili brawo, a rezydentka zorganizowała „dominikańskiego szampana”, czyli piwo ze Spritem. W drodze powrotnej z radości wypiłam sporo rumu, co chwilę spoglądając na moją już nie całkiem nagą dłoń:-)) P.S. Dopiero po zaręczynach zrozumiałam dlaczego Kuba do kąpielowych spodenek założył białą koszulę …


najpiękniejsze zaręczyny na świecie

Aga z bloga RADOSHE:

Nasza historia zaręczyn… Z jednej strony było banalnie, z drugiej strony romantycznie, a z trzeciej…zabawnie! A wszystko zdarzyło się na wakacjach nad morzem. Mój mąż dwa tygodnie (!) główkował nad miejscem i sposobem zaręczyn….po to by ostatniego dna zaciągnąć mnie na na latarnię morską w Niechorzu. Padał deszcz, było zimno, było mnóstwo ludzi, a kolejka do wyjścia na górę trwała ponad godzinę. Nastroje średnie, chęci jeszcze mniejsze, ale się uparł, więc cóż było zrobić. Znaleźliśmy się na szczycie latarni, tłum jak nie wiem co….a on nagle rzuca się na kolana, wyciąga pierścionek i prosi bym została jego żoną. Wow, totalne szaleństwo! Kompletnie się tego nie spodziewałam! Oczywiście zgodziłam się, a na kilka minut zrobiło się baaaardzo romantycznie, nie dostrzegałam nic, ani nikogo wokół. Do czasu, gdy jakaś grupa kolonistów, która była świadkiem całego zajścia nie zaczęła klaskać i pokrzykiwać z aprobatą. Emocje były tak wielkie, że do dziś nie pamiętam daty naszych zaręczyn:-)))


najpiękniejsze zaręczyny na świecie

Marta z bloga MUTRYNKI:

Miałam najpiękniejsze zaręczyny świata! Serio. Teraz czytajcie i wyobrażajcie sobie… Uwielbiam sport. Czepiam się każdego jeszcze nie odkrytego. Wtedy były to narty. Wybraliśmy się w Alpy. Jeden z największych francuskich kurortów. Ponad 200km tras. To sporo jak na naukę. Pierwszy dzień to katastrofa, tysiąc pińćset siniaków, foch na narty i klepanie się po główce- cooo jaaa rooobię tuuu uuu uuu… Drugi dzień- instruktor. Trzeci dzień- jestem zawodowa narciara – czuję, że mogę wszystko. Wjeżdżamy na lodowiec. Raz,drugi,piąty dziesiąty zjeżdżamy, ja już gotowa dalej jechać na największe narciarskie przygody. Tomek mówi- „Ok. To zjeżdżamy ostatni raz”. Stoimy w najwyższym punkcie na lodowcu, jesteśmy ponad chmurami, ja gotowa do drogi. Tomek chce robić sobie jeszcze zdjęcia. Fakt. Taka tymi zjazdami byłam podniecona, że zapomniałam uwiecznić to przepiękne miejsce. Stoimy, prężymy się, uśmiechamy, wygłupiamy. Koniec sesji. Znajomi pojechali. Tomek pakuje aparat, ja na niego czekam. Nagle widzę, że coś długo mu się schodzi przy tym plecaku. Byliśmy sami. Nagle on wyjmuje magiczne pudełeczko, wypina narty i klęka przede mną. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę, myślałam, że to jakiś żart, że on tylko chce sprawdzić moją reakcję, że na koniec z pudełeczka wyskoczy żaba i pokaże mi język. Tak się nie stało. Diament z pudełeczka mnie oślepił! Jedyne co z siebie wydukałam to „Czy Ty oby na pewno wiesz co robisz?”. Podobno wiedział ;). Założyłam pierścionek, poleżeliśmy w tym śniegu, chyba długo to trwało bo, znajomi po Nas przyjechali wystraszeni, że „coś’ się stało. No bo w sumie to i stało ;)…